1000 łózek w 5 dni

Amerykańscy inżynierowie pokazują światu jak można reagować na koronawirusa, stawiając we wszystkich stanach szpitale, gotowe na przyjęcie tysięcy chorych na Covid-19. Stawiają w kilka dni!

No dobra, polubiłem 60-latka, siwego, w mundurze. I to jeszcze amerykańca, który mówi bardzo głośno. Co kilka dni amerykańskie media dają światu kolejny wywiad z szefem (generałem, ofc) ich Wojsk Inżynieryjnych (US Corps of Engineers). Od pierwszego wywiadu, u Rachel Maddow z MSNBC, zachwycam się tym gościem, słuchając jak generał Todd Semonite opisuje działania Inżynierów. I piszę Inżynierów, z pełną świadomością, przez duże, wielkie I.

Gdy, po wielu dniach odmawiania, Trump wydał zgodę, by kryzys Corona-19 został ogłoszony klęską narodową, jego decyzja otworzyła drzwi do zaangażowania się agencji federalnych (m.in. FEMA) oraz wojska. A u mundurowych, największe zobowiązania wzięli na siebie Inżynierowie (tak, zawsze przez I), czyli goście od budowania wszystkiego na polu walki i koło niego. Spuszczeni ze smyczy, Inżynierowie rozbiegli się po Ameryce by, we współpracy z wojewodami (tak, tak, State Governors), zacząć przerabiać budynki stanowe na potrzeby szpitali Covid-standard.

Ci Inżynierowie wykorzystują dekady doświadczenia w budowie na polach walki całego świata i we wszelkich możliwych warunkach klimatycznych, geologicznych, politycznych, technologicznych i kulturowych. A „dzisiaj” (kilkanaście dni temu) dano im zadanie: zamienić wszystko, co się da, na szpitale. I ci mądrzy ludzie pokazali, co potrafią. Zabrali się nie tyle za budowę nowych szpitali na wzór Chińczyków, co za bojowe konwersje istniejących struktur (budowli) na potrzeby pandemii. I tak, wykorzystując swoje doświadczenie w analizie struktur w warunkach bojowych (podobno dokonują 350 analiz równocześnie), rozbiegli się po Stanach i nie tylko zidentyfikowali przydatne budynki, ale i rozpracowali jak je przystosować szybko, SZYYYYYBKO, do potrzeb medycznych w realiach Covid-19. 1000 łóżek tutaj, 3000 łóżek tam.

Hotele, OK. Akademiki, OK. Ale ci cwani goście zabrali się za coś więcej – centra konferencyjne. Skoro nie pracują, mają świetne wyposażenie, są wielkie i… puste, to dlaczego nie wypełnić ich lóżkami? I, wypełniają.

Wczoraj, hala targowa. Dzisiaj, szpital.

Kilkanaście dni temu, General omawiał jak będą budować. Rzucał hasłami typu „weźmiemy akademik, i uszczelnimy każdy pokój, i zapewnimy w tych pokojach osprzęt.” Ostatnio (09.04), jego opowieść zmieniła się (i to jak ciekawie!) na „Rachel, zmądrzeliśmy! Zamiast stawiać tysiąc jednostek tlenowych, puściliśmy jedną sieć rur z tlenem, z jednego generatora, które dadzą wszystkim pacjentom tlen,” a potem „zrozumieliśmy, że lepiej uszczelnić jedną wielką halę niż kilkaset pojedynczych pokojów.” Cwaniaki! Słuchając  Generała, można usłyszeć słowa, których umysł nie ogarnia, jako należące do terminologii medycznej, np.: oni „uzbroili” (weaponised) Covid-19 i zapewnili „reakcję obronną” (defensive posture) na jego rozprzestrzenianie się. I stawiają jeden, pięć, piętnaście, pięćdziesiąt „szpitali”. Nie budynków a strukturalnego wyposażenia „innych, przydatnych struktur”.

Dobra, po co o tym piszę?

Czy słyszeliście od „naszych” władz odnośnie:

– zaangażowania polskich Wojsk Inżynieryjnych?

– budowy lub stawiania nowych szpitali w RP?

– błyskawicznej rozbudowy mocy przerobowych (lóżek) w naszych ośrodkach zdrowia?

– (nooo, przegnę teraz) planów skutecznego „anti-Covid” przerabiania istniejącej infrastruktury?

Chciałbym, chciaaaaałbym mieć podobnie pozytywne informacje z polskich portali o tym, jak nasz rząd, nasza Armia nie tyle reagują a są jakże proaktywne odnośnie Covid-19. Pokażcie mi, proszę, gdzie nasza Armia, nasze WOT, dodaje/ą znaczących mocy przerobowych wobec Covid-19! I nie gadajcie mi, że amerykański generał nie jest reprezentatywny w RP – jego US Army Corps można zredukować w skali – on walczy równocześnie na poziome 50 stanów, z czego największe są porównywalne do… Polski (np. 40-milionowa California). Więc, dlaczego u nas w Polsce, nie ma publicznego info o tym, jak nasz rząd i armia ambitnie i w ciągu kilku dni, dodają kilkaset miejsc szpitalnych do polskich możliwości anti-Covid? Kto inny może tego dokonać w tak krótkim czasie i bez skorumpowanych procedur przetargowych?

Przecież cały świat mówi o tym, że ta pandemia potrwa półtora roku lub więcej, i dzisiejsze defensywne/reaktywne „spłaszczanie krzywej” to jedynie początek długiej wojny. A w najbliższej przyszłości co najmniej połowa z nas przejdzie Covid-19 i jak poradzą sobie nasze istniejące szpitale? Rozluźnienie kwarantanny zapewni wzrost zachorowań, a rozluźnienie musi nadejść (maj?), bo inaczej padnie nasza gospodarka i my razem z nią (a wątpię czy premier od „miski ryżu” zgodzi się na ogólnonarodowy program finansowej pomocy wszystkim obywatelom).

Potrzeba tysięcy takich “izolatek” w każdym kraju.

Długość rodzimej pandemii?

Gdzie jest debata narodowa odnośnie twardych realiów długoterminowej walki z koronawirusem, w której należy zapewnić balans pomiędzy zdrowiem obywateli a utrzymaniem przy życiu polskiej gospodarki?

Skoro w ostatni weekend Marca nawet Donald Trump zrozumiał, że Coronakryzys nie rozwiąże się do świąt wielkanocnych, to może nadszedł czas zastanowić się nad realiami naszej, polskiej pandemii?

Od dłuższego czasu, media zagraniczne (nawet amerykańskie, wyprzedzające zrozumieniem Trumpa o całe tygodnie) trąbią o długości kryzysu, który nas systematycznie otacza długimi mackami. Być może jestem przesiąknięty zagranicznymi programami (gadają więcej i mądrzej), ale jakoś w polskich mediach nie widzę głębi debaty odnośnie rzeczy poważniejszych niż tylko liczba codziennych zachorowań oraz potrzeby zachowywania dystansu między Polakami.

Chodzi o kalendarz rozwoju, szczytu i nawrotów dzisiejszej pandemii. Rozwoju, bo wirus jest nie do uniknięcia. W końcu to wirus grypy, więc stanie się naszą codziennością. De facto, należy zadać pytanie raczej o cykliczne nawracanie się otaczającej nas zarazy oraz o docelową maksymalną liczbę zakażonych w naszej populacji.

Zacznę od cyfrologii, która przyprawia mnie o ból głowy od początku pandemii, liczb rzucających się w oczy z debaty światowej:

– Anglicy wyrzucili w świat propozycję „odporności stada”, osiąganej, gdy zaraza przeleci przez 60% „stada”, co oznaczałoby dla Polski 60% z 37 milionów (nie wszyscy wrócili ze zmywaków), a więc zarażonych powinno być co najmniej 23 miliony;

– z wystąpień gubernatora stanu NY, Cuomo, wiemy, że (na dzisiaj), Covid powala ok. 16% zarażonych (a więc wymagających hospitalizacji) a zabija ok. 2% (a to ok. pół miliona naszych rodaków).

I tak, mając owe cyferki w głowie, zadajmy sobie pytanie: jak polski rząd chce przebrnąć przez to, co się dzieje i to, co powinno się stać (a nawet… musi się stać)?

Czy liczą na wygaszenie wirusa, poprzez wyleczenie (lub śmierć) tych 2000 (na dzisiaj)? A co z nadal niezidentyfikowanymi chorymi lub tymi, o których coraz głośniej – bezobjawowymi? Przecież przykład Korei Płd. pokazuje jedno: im więcej się testuje, tym więcej przypadków jest identyfikowanych. My mamy już kilkanaście tysięcy chorych, ale ich nie widzimy, bo nie testujemy populacji, a jedynie tych, co wejdą żywą nogą do szpitala. Czyli ślepota a’la Trump.

Czy liczą na wynalezienie szczepionki i uodpornienie populacji zanim wszystko pierdyknie? Spec z Białego Domu, Anthony Fauci mówi o 1.5-2 latach przygotowań, nawet biorąc pod uwagę skrócenie czasu testowania, by lek nie zabił więcej niż zaraza, w którą jest wymierzony. Więc cudu farmakologicznego raczej nie będzie. A potem, po wynalezieniu i produkcji, trochę zajmie dystrybucja dla 37 milionów (równych i równiejszych) Polaków. A więc, 3 lata do całkowitego uodpornienia białoczerwonych?

Czyli, podsumowanie moich wątpliwości dla naiwnych:

– ile czasu zajmie zarażanie/wyzdrowienie/uodpornienie 37 milionów Polaków? Zarówno przejście samej choroby i/lub zaszczepienie narodu?

– biorąc pod uwagę, że władza nie może trzymać nas w kwarantannie dłuższej niż 2 miesiące, bo się gospodarka zawali;

– a wznowienie kontaktów międzyludzkich to powrót zakażeń i zachorowań (i to zanim Covid wróci w normalnym, jesiennym cyklu grypy);

– a nie widać przygotowań na walkę z „jutro” nawracającą pandemią poza bieżącymi raportami z walki „dzisiaj” w ramach podejrzanie niskich statystyk (ciekawostki o których przebąkują znajomi lekarze).

Najbardziej prawdopodobna reakcja rządu, jakże bliska nam wszystkim Polakom, to walka. Walka z wirusem lub jego blokowanie – mamy więc dwa ekstrema:

A. desperacka próba zaduszenia zarazy tu i teraz, by za miesiąc/dwa otworzyć gospodarkę i spróbować nie dopuścić do ekonomicznej zapaści kraju, ryzykując ponowne wybuchy pandemii, z którymi przyjdzie walczyć z coraz większą desperacją;

B. roczna/półtoraroczna blokada wszystkiego i wszystkich, zabijająca gospodarkę na amen, kończąca się już nie stanem wyjątkowym a wojennym (nas z nimi).

Nijak nie czuję, że władzuchna jest tak głupia (akceptacja wersji A) ani tak arogancka (zadufanie by przepchnąć wersję B). Oczywiście, druga tura Dudy ułatwi późniejsze wprowadzanie stanów nadzwyczajnych. Niemniej, zamkniecie gospodarki przekłada się na spadek dochodów rządu (chociażby z VATu napędzanego do niedawna podsycaną inflacją). A dla przywrócenia (chociażby częściowego) funkcjonowania kraju nie widać działań, o których słyszymy ze świata: błyskawicznego stawiania szpitali (otwarcie gospodarki to zwiększenie zarażeń), sciągania z emerytur tysięcy lekarzy lub wyciągania z rezerwy medyków wojskowych (do obsługi nowo zdiagnozowanych chorych), oraz gigantycznych programów pomocowych dla gospodarki, patrzących dalej niż miesiąc lub dwa w przyszłość (nie jak nasza „tarcza”). Biorąc pod uwagę, że jesteśmy historycznie i genetycznie niesfornym narodem, jak Wiejska (lub KPRM) wyobraża sobie utrzymanie Polaków w ryzach, byśmy już niedługo znowu „zapieprzali za miskę ryżu” (kiedyś się to komuś wymknęło) a równocześnie nie grillowali ze szwagrem na majówkach i nie chodzili stadnie na mecze np. Korony (Kielce)?

Myśląc o nadchodzącym stanie wyjątkowym lub wojennym, uśmiecham się, wspominając przygody Kluski, sądeczanina od Optimusa, któremu złośliwie zabierano samochody terenowe wykorzystując właśnie przepisy o „stanach” wyższej konieczności (dzisiaj: Dz.U. z 2019 poz. 1541) – nie mam kiedy sprzedać swojego Jeepa, a tak, armia se go weźmie, a mnie dadzą talon na parę ton rosyjskiego węgla lub kartki na wódkę (bo jak Orlen się zaweźmie w produkcji płynu do rąk, to alkoholu w całym kraju zabraknie).

Jedyne co nam pozostanie, to uśmiech na myśl, że niewidoczny wirus wcina wszystko jak leci, a on lecieć to potrafi, oj potrafi (4.5m wg. Chińczyków, a nie 2m wg. zaleceń polskich lekarzy). Jak na rękach nie wejdzie, to na oddechu, na cukierku, a jakby co (niedługo po kolejnej mutacji) to i nawet oknem wleci. Już zadufany Boris Johnson przekonał się, jak demokratyczny jest Covid-19. A do szczepionki, którą najpewniej dostanie wpierw wierchuszka polityczna („intelekty wyższego znaczenia dla kraju”), nadal zostało półtora roku, i żaden zadufany polityk nie zmieni realiów, o których twardo mówi Fauci. Nie zmieni tego ani Trump, ani Johnson, ani żaden z naszych „liderów” chowających się w domach lecz twardo decydujących o naszym życiu, pracy i przyszłości.