Spuszczeni ze smyczy

Kolejny artykul w serii analizujacej polskie realia akademickie.
Pełna wersja publikowana w Forum Akademickim 5/2011 (wydanie drukowane)
(C)MD 2011

.
Pełna wersja do nabycia od wydawcy FA!!
.
Przemówienie Dominika Antonowicza przedstawione w FA 2/2011, obnaża jedną z największych słabości polskiego szkolnictwa wyższego. Polscy naukowcy, wykładowcy i menedżerowie akademiccy żyją w insularnym ekosystemie, odcięci od najważniejszych procesów, które napędzają naukę i szkolnictwo na całym świecie oraz określają czym są sukces, jakość i prawdziwe osiągnięcia. Nawet instytucje odpowiedzialne za nadzór oraz (sic!) reformy same uniemożliwiają wiele zmian, istniejąc oraz utrzymując władzę właśnie dzięki zachowaniu status quo. Chlubne wyjątki służą co najwyżej utwierdzaniu reszty w tym, że system nie jest w opłakanym stanie, reformy mogą być stopniowe (a wiec kontrolowalne) a elita powinna utrzymać swoje przywileje i dochody.
Dominik Antonowicz mówił o umiędzynarodowieniu badań, a więc szeroko rozumianej działalności naukowej, która opiera się na dwóch ważnych zasobach. Pierwszy to potencjał infrastrukturalny, w formie budynków, laboratoriów a nawet dostępu do drogich publikacji w międzynarodowych bazach danych. Tutaj powoli posuwamy się do przodu dzięki grantom unijnym i wydatkom odpowiednich jednostek państwa polskiego, niemniej w najważniejszych dla świata (capital-intensive) dziedzinach pozostajemy daleko w tyle. Być może aktualna strategia reform pozwoli sprofilować wydatki tak, byśmy mogli dogonić liderów przynajmniej w kilku wąskich dziedzinach. Drugi, często niedoceniany zasób czyli kapitał intelektualny, pozwoliłby na dogonienie świata poprzez sprytne ominiecie wielu ograniczeń i zapóźnień – historia przedsiębiorczości dostarcza wielu przykładów, kiedy domorosły wynalazca pokonywał ogromne korporacje z setkami naukowców i ogromnymi budżetami na badania. W kontekście akademickim oznacza to „spuszczenie ze smyczy” polskich pracowników akademickich wykazujących ponadprzeciętne uzdolnienia (lub specjalizujących się w tematyce nietypowej lub nie pasującej do dominującej kultury na danej uczelni) oraz wymuszenie rozwoju na wszystkich innych.
.
Jak rozbudzić kapitał intelektualny obecny na uczelniach, by wzmocnić nasze umiędzynarodowienie oraz konkurencyjność całej branży?
Po pierwsze: niezbędne jest uniemożliwienie ciągłości zatrudnienia (a nawet studiowania, a potem zatrudnienia) na jednej uczelni, wyrywając zdolnych i tych dla których uczelnia staje się bezpieczną przystanią na całe życie, z marazmu dobrze znanej instytucji oraz szponów tego czy innego promotora lub kierownika zakładu. Zewnętrza recenzja dorobku (dydaktycznego, organizacyjnego, naukowego, menedżerskiego, konsultingowego) poprzedzająca zatrudnienie w innej uczelni to nie atak na daną osobę, ale krytyczne spojrzenie na osiągnięcia wyjęte z insularnego akwarium oraz instytucjonalnej kultury samouwielbienia. Taka ocena może być bolesna ale na pewno można ją wykorzystać do dalszego i przyspieszonego rozwoju. Opuszczenie bezpiecznej przystani wymusza ewolucję nas samych, jako pracowników, naukowców, dydaktyków oraz członków organizacji, obywateli.
Po drugie: należy zbudować system premiujący doświadczenia międzynarodowe, czyli długie staże lub pełne etaty za granicą, publikacje i konferencje na Zachodzie, dodatkowe szkolenia i certyfikaty. Oczywiście, wszyscy Rektorzy zaraz odpowiedzą, że mają takie systemy, przemilczając realia, a te zamiast premiować często karzą. Zbudujmy system gdzie wyjazd na roczny lub dwuletni staż nie będzie się wiązał z powrotem do dawno zabranych przedmiotów (a to oznacza niemożność wyrobienia pensum lub nadgodzin, jakże ważnego dodatku do pensji) oraz potrzeby walki wewnątrz struktury, która dawno zapomniała o danym delikwencie. System, w którym zarobki najlepszych będą porównywalne do płac na Zachodzie a ścieżka awansu zezwoli na ominiecie polskiej tradycji akademickiej oraz wybroni taką osobę przed podległością polskim „gwiazdom” lub grupom interesu. […]
Po trzecie: jeżeli zgadzamy się, że angielski jest nową łaciną, to wymuśmy znajomość języka, włączając formalny wymóg do awansu zawodowego, np. certyfikat IELTS, poziom 6, jako warunek przyznania stopnia doktorskiego (ten poziom jest wymogiem wejściowym na studiach licencjackich w Anglii). […]
Po czwarte: jeżeli społeczność akademicka chce zachować habilitację jako stopień pośredni, niejako wydłużający ścieżkę zawodową pomiędzy doktoratem a profesurą, sprawmy by stopień ten miał znaczenie poza granicami kraju. Jeżeli wnosi się coś nowego do nauki, Zachód będzie chciał to przeczytać, a podstawowym sposobem komunikacji są artykuły w recenzowanych czasopismach. Książki służą raczej popularyzacji pewnego segmentu wiedzy lub przedstawieniu dużych teorii. Może więc należałoby położyć większy nacisk na „habilitację przez publikacje” i to w języku angielskim? Pięć „piętnastek” lub „dwudziestek” filadelfijskich to przecież prawdziwe osiągniecie, które wyróżni naukowca na całym świecie, a czas na ich napisanie i opublikowanie będzie podobny do tworzenia oddzielnej książki habilitacyjnej. […]
Po piąte: otwórzmy polską naukę na świat, udostępniając nasze publikacje. Dlaczego nie ma polskiego indeksu cytacji, prace nie są obowiązkowo udostępnianie online oraz w całości tłumaczone na angielski (lub wiodący język danej dziedziny)? Kiedy pojawi się rodzima baza wszystkich publikacji, czyli system w którym nie tylko będzie można przeczytać polskojęzyczne publikacje kadry (a nie studentów), sprawdzić je pod względem procentu podobieństwa (jak w systemie Turnitin), ale i porównać prace pisane w Polsce z dziełami zachodnimi? Nie sugeruję, że tysiące naukowców staną się bohaterami innego segmentu w FA, ale czy społeczeństwo, sponsorzy i głowni decydenci naszego szkolnictwa wyższego nie powinni wiedzieć jak dużo jest prawdziwie unikalnej wiedzy produkowanej w 460 uczelniach? Dlaczego w ocenie parametrycznej nie analizuje się zawartości a tylko księguje punkty, generowane przez bardzo inteligentnych ludzi, którzy rozpracowali system i wiedzą jak „produkować punkty” a niekoniecznie nową wiedzę?
.
Wiem, że nie zreformujemy całego systemu od zaraz. Ale, może należałoby spróbować pójść dalej niż aktualne propozycje reform? Pomijam aktualnie wdrażane KNOWy, itd., wiedząc, że nie zdążymy zmienić ani poprawić tego co przeszło proces legislacyjny i już zaczęto budować. Niemniej, widzę możliwość szybkiego i relatywnie taniego wzmocnienia procesów reformatorskich ukierunkowanych na umiędzynarodowienie polskiej nauki: utworzenie specjalnego (dodatkowego) funduszu na organizację mini-KNOWów, a raczej RCUNów: Regionalnych Centrów Umiędzynarodowienia Nauki (lub jednostek na podobnym poziomie, co oznacza, że w tej samej dziedzinie może być ich więcej niż jedno na skalę kraju). Wyłaniane konkursowo na okres 4-5 lat, RCUNy mogłyby być tworzone przez dowolne uczelnie czy instytuty, a nawet stowarzyszenia uczelni (by uzyskać efekt skali w dostępnych zasobach kadrowych). Ich zadaniem byłoby wzmacnianie naszej obecności w międzynarodowej nauce poprzez wspieranie polskich badaczy chcących pracować w kraju, ale (z założenia) obecnych wyłącznie w naukowym środowisku zagranicznym, całkowicie omijających (ignorujących?) polską rzeczywistość. Warunkiem utworzenia Centrum byłoby spełnienie następujących kryteriów: działalność wyłącznie w języku obcym (dominującym w danej branży), posiadanie na etacie co najmniej trzech pracowników polskich o udokumentowanym doświadczeniu międzynarodowym (nie mniej niż 3-4 lata za granicą na stanowisku naukowym lub naukowo-dydaktycznym, wsparte pozytywną recenzją zagranicznego pracodawcy), trzech lub więcej z polskiej uczelni ale z potencjałem do pisania za granicę (już opublikowali lub mają pierwsze prace w przygotowaniu), oraz zatrudnienie dowolnej liczby pracowników z Zachodu. Zadanie miałyby „proste”: generowanie wiedzy i publikacji wyłącznie do zachodnich czasopism, występowanie o udział w międzynarodowych projektach oraz szkolenie nowego pokolenia (warunek przyjęcia do współpracy młodego kandydata: certyfikat językowy na wysokim poziomie lub inaczej potwierdzona znajomość języka, np. poprzez ukończenie studiów za granicą). Pieniądze przekazywane byłyby ex-ante, w oparciu o siłę wniosku, jako inwestycja w budowę przyszłego potencjału polskiej nauki, a nie ex-post jako nagroda za mierzalne dokonania (co uwielbiają biurokraci). […]
Centra to małe „think tanks”, działające zgodnie z inną logiką, w innym języku, produkujące publikacje wyłącznie do zachodnich czasopism, w których dobór kadry, awans i dochody oparte są o całkowicie zachodnie kryteria, a stopnia powyżej dr/PhD się nie uznaje, bo ma się on nijak do umiejętności publikowania na Zachodzie ani do pracy w zgranej grupie. Pojawienie się takich Centrów wymaga kilku biur i jednej sekretarki, a zniknięcie nie jest tragedią gospodarczą czy edukacyjną dla setek czy tysięcy ludzi. Ryzyko jest więc niewielkie w porównaniu w większością przedsięwzięć sponsorowanych przez Unię czy podejmowanych aktualnie przez Ministerstwo. W RCUNach nie ma znajomych ukraińskich profesorów, rozdziałów we własnej książce pokonferencyjnej, artykułów w słowackich lub ukraińskich czasopismach, ani wydawania monografii z własnym ISBNem do której recenzje napisali dwaj znajomi samodzielni. Centra nie będą się niczego wstydzić, ponieważ każdy ich produkt przejdzie weryfikację zachodnich redaktorów, wydawców i czytelników, a artykuły będą powoli pięły się do góry w światowych Citation Indexes. Śmiem twierdzić, że tak określone, a stworzone jeszcze w 2011, RCUNy powinny zakończyć aktualny okres oceny parametrycznej z drugą kategorią naukową, pokonując 95% uczelni o większych zasobach i ambicjach. W Polsce jest wielu, którzy chcą i potrafią pisać na światowym poziomie a wielu innych potrzebuje tylko wparcia językowego czy redakcyjnego, dajmy im po prostu warunki by mogli działać.
[…]
.
Dominik Antonowicz wspomina również kwestię umiędzynarodowienia kształcenia. Widzę tutaj dwa podstawowe problemy, w sprawie których Ministerstwo mogłoby podjąć proste aczkolwiek skuteczne decyzje, pomagając w tworzeniu nowoczesnej i konkurencyjnej oferty dydaktycznej. O problemach samej rekrutacji międzynarodowej na istniejące lub przyszłe programy pisałem w FA 2/2011.
Problem pierwszy: koszt kadry zdolnej do prowadzenia zajęć w językach obcych. Na każdej uczelni brakuje dydaktyków z doświadczeniem międzynarodowym oraz świetną znajomością języka wykładowego (niekoniecznie angielskiego – mamy programy również w innych językach). Dla części kadry takie zajęcia to nobilitacja, ale dla innych to problem ponieważ zajęcia zabierają więcej czasu by się przygotować, odwracają uwagę od innych, bardziej korzystnych/zyskownych projektów. Uczelnie zmuszone są oferować wyższe stawki dla swoich pracowników by ci chcieli podjąć się takich zajęć: przeliczniki pensowe zaczynają się od 1.5 aż do 3.5 za każdą godzinę zajęć w języku obcym, a w przypadku rozliczeń kwotowych mogą sięgać 800PLN za godzinę (klasyczny rynek niedoboru). […]
Problem drugi: powiązanie programów polskojęzycznych z ich obcojęzycznymi odpowiednikami, gdy uczelnia uzyskuje zgodę MNiSW na prowadzenie kierunku, i dopiero na niego nakłada program obcojęzyczny. Kontrole i samooceny dotyczą wtedy głównie dokumentacji polskojęzycznej, […]
Czego bym oczekiwał od Ministerstwa, twierdzącego, że chce reform i poprawy umiędzynarodowienia polskiego szkolnictwa wyższego, tym razem w zakresie dydaktyki?
[…]

Musimy zidentyfikować nasze ograniczenia zanim będziemy mogli je pokonać, a o nich wie więcej samo środowisko niż każdy ustawodawca. Niestety to samo środowisko musi chcieć zmian, nawet jeżeli utrudnią one życie niektórym.

Leave a Reply

Your email address will not be published.