Studia 100% online

Inne opcje wyjscia poza PL.
Pełna wersja publikowana w Forum Akademickim 01/2013 (wydanie drukowane)
(C)MD 2012

.
Pełna wersja do nabycia od wydawcy FA!!
.
Oprócz walidacji/franczyzy oraz kampusów zagranicznych (IBC), studia online stanowią kolejną metodę pozyskiwania studentów spoza Polski na programy oferowane przez nasze uczelnie borykające się z niżem demograficznym zagrażającym ich finansom.
.
W poszukiwaniu informacji o ofercie dydaktycznej wśród światowych liderów odwiedziłem stronę internetową University of Liverpool, znanego z odważnych rozwiązań w tworzeniu rynkowych programów dydaktycznych. Ich strona ofertowa (http://www.liv.ac.uk/study/online/) zawiera programy z 7 rożnych dziedzin, w tym dwa programy na poziomie doktorskim, 17 magisterskich (w tym MBA) i trzy prawnicze. Ta oferta to gwarancja dokładnej selekcji kandydatów, brak potrzeby przyjeżdżania do Wielkiej Brytanii, małych klas (wirtualnych zgrupowań studentów), możliwość kształtowania czasu, miejsca i sposobu studiowania a jednocześnie zagwarantowany wysoki poziom interakcji z innymi studentami oraz wysokiej klasy kadrą dydaktyczną. Wszystko wsparte zaawansowaną technologicznie (ale jednak przystępną i funkcjonalną) platformą e-learningową.
Czyli tak jak w Polsce. Prawie.
.
Najważniejsza różnica to zdolność prowadzenia 100% programu metodami e-learningowymi, bez (nielogicznego) wymagania, by student leciał z drugiego końca globu do siedziby uczelni i odbywał w niej zajęcia zgodnie z harmonogramem odpowiadającym instytucji. Polskie przepisy, wymuszające odbycie 40% zajęć w siedzibie, nie pozwalają na zdobycie studentów z daleka, niezdolnych przyjechać do nas z racji ograniczonych zasobów finansowych, obowiązków lub zapór wizowych. Nawet kreatywne księgowanie godzin zajęć, pozwalające na zmniejszenie czasu faktycznie spędzonego w budynkach uczelni, nie likwiduje problemu całkowicie – pozyskani Ukraińcy czy Białorusini muszą pojawić się w Polsce co roku na kilka tygodni. A co ma zrobić Chińczyk lub Brazylijczyk?
.
Bardzo ważnym czynnikiem powodzenia programu jest dobór studentów – należy zrównoważyć chęć zarobienia maksymalnej ilości pieniędzy w krótkim czasie z długoterminowym sukcesem programu. Źle dobrana grupa ze zbytnio rozbieżnymi kwalifikacjami, umiejętnościami, wiedzą i etyką pracy zamieni się w tragedię marketingową, gdy niezadowoleni studenci obsmarują program w swoich społecznościach (prawdziwych i wirtualnych). Brytyjskie uniwersytety rozumieją ten problem i poświęcają dużo czasu na selekcje kandydatów od wymagania esejów motywacyjnych, przez opinie środowiskowe i pracodawców aż po rozmowy przez Skype z kierownikiem programu (to on będzie potem odpowiadał za swoje błędy wobec uczelni oraz marnował czas na pokonanie problemów z kiepskim studentem nie dającym sobie rady na zajęciach). Aktualnie w Polsce istnieje chyba przekonanie, że na studia wspomagane internetowo łapie się wszystkich, byle tylko zyskać kolejne czesne.
.
Zachodnie programy to jakościowo rożna kadra, dobierana pod kątem innych umiejętności dydaktycznych, zarówno z perspektywy kontaktu synchronicznego jak i asynchronicznego, potrafiąca komunikować się skutecznie za pomocą rożnych narzędzi IT (i mam na myśli nie tylko sztywną platformę uczelni, ale i wszelkie nowoczesne media). Dodatkowo muszą to być osoby z ogromnym doświadczeniem praktycznym jak również wiedzą wielobranżową i interdyscyplinarną, tak by utrzymać zainteresowanie studenta przez długość trwania kursu (teorię student przerabia sam, więc nauczyciel musi oferować mu o wiele więcej nich suche fakty). Dochodzą wymogi obycia międzykulturowego – w każdej wirtualnej klasie mogą znaleźć się przedstawiciele kilkunastu kultur, wymagający świadomego ogarnięcia różnic i pokonywania problemów, przy jednoczesnej umiejętności zachowania kultury i standardów akademickich uczelni. Równocześnie, z racji zaniku lokalizacji dydaktyki, dobór kadry otwiera się na cały świat, pozwalając znaleźć najlepszą kadrę bez względu na jej usytuowanie.
.
Kompetentna kadra to również inne materiały udostępniane studentom. Dobre studia online to nie są wklejone skrypty w formacie „.doc” ale ogromne zasoby przygotowywane i rozbudowywane latami przez autora i jego asystentów lub następców, otrzymujących do prowadzenia przedmiot z już istniejącymi zasobami informacyjnymi. W środowisku internetowym najszybciej można zidentyfikować przestarzałą wiedzę lub nieaktualne przykłady, więc prowadzący zmuszony jest do ciągłego wysiłku w uaktualnianiu i doprecyzowywaniu zawartości bez żadnych dodatkowych korzyści finansowych.
Kadra i jej materiały spotykają się ze studentami na platformie. Debata o tym, która platforma jest najlepsza zapewne nigdy nie ucichnie dzięki zwolennikom wynajmu najbardziej zaawansowanych rozwiązań komercyjnych (np. drogi amerykański Blackboard), lojalistom darmowych platform (sam jestem zwolennikiem Moodle’a) oraz super-ambitnym (nadmiernie ambitnym?) posiadaczom samodzielnie stworzonego „już niedługo prawie jak Blackboard’a”. Niemniej, należy pamiętać, że platforma musi być przystępna i skuteczna dla studentów ale i funkcjonalna dla dydaktyków – własne „dzieło” nie będzie znane na świecie, nie znajdziemy wykładowców posiadających duże doświadczenie w świadczeniu usług dydaktycznych, a tym samym zwiększa się zagrożenie wpadki i ryzyko zapaści wiarygodności przedsięwzięcia oraz marki uczelni. Autorzy ogłoszeń w brytyjskiej prasie stawiają sprawę jasno: „kandydat na wykładowcę musi mieć kilkuletnie doświadczenie w prowadzeniu zajęć na Blackboard” lub „w rozmowie kwalifikacyjnej wymagana będzie prezentacja własnych materiałów na Moodle”, chcąc dobrać doświadczonych i obytych ze stosowaną na uczelni technologią. Oczywiście, najlepsze wyjątki przejdą przeszkolenie, ale zwiększa to ryzyko projektu i decyzja jest wyłącznie wynikiem tolerancji na ryzyko prowadzącego dany e-kierunek.
.
Pamiętajmy również, że platforma wspierana jest przez inne rozwiązania, np. systemy antyplagiatowe. Najbardziej znany, „TurnitIn” wymaga od prowadzącego kolejnego zestawu kompetencji informatycznych, które dodatkowo zmniejszają zasoby kadrowe zdolne do prowadzenia e-zajęć za to gwarantują wyższą jakość i pewność, że prace studenta należą rzeczywiście do niego oraz są napisane zgodnie ze standardami akademickimi.
.
Co można zmienić, by oferta e-learningowa polskich uczelni znalazła chętnych na całym świecie a równocześnie zadowalała MNiSW?
.
Po pierwsze, zrezygnować z wymogu jakiejkolwiek obecności studenta w siedzibie uczelni. Można pójść na kompromis i zaproponować by ten warunek był zlikwidowany w przypadku studentów międzynarodowych na programach wyłącznie dla nich. Przecież polska uczelnia nigdy nie pozyska ich w inny sposób – chcą korzystać z naszych programów, płacić komercyjne czesne ale nie ma szans by pojawili się kiedykolwiek w Polsce. Można również przygotować listę konkretnych kierunków, nie wymagających laboratoriów, itp., a które mogą być prowadzone wyłącznie online. Nie zadowoli to wszystkich uczelni, ale da szansę kilkudziesięciu z nich na zyskanie nowych rynków bez aktywnej ekspansji i niezbędnych zasobów do jej zrealizowania.
.
Po drugie, by zadowolić instytucje nadzoru akademickiego, można zaproponować zwiększenie zobowiązań kadrowych dla tych programów, np.: wprowadzić oddzielne minima kadrowe gwarantujące odpowiednie zaplecze intelektualne oraz umiejętności dydaktyczne przypisane na stałe do programu. Minimum byłoby odpowiedzialne za zagwarantowanie odpowiedniej jakości, wymuszenie pracy na studentach oraz twarde egzaminowanie.
.
Po trzecie, wypracować system selekcji kandydatów – studia w pełni online nie mogą być wielką siecią do której złapiemy wszystkich na świecie i zgarniemy miliony w czesnym. Dokładna i surowa selekcja kandydatów nie tylko zwiększy zaufanie Ministerstwa do uczelni prowadzącej program, ale równocześnie ułatwi pracę wykładowcom oraz dramatycznie poprawi prace w e-grupach, a zadowoleni absolwenci rozniosą informacje po świecie, zapewniając napływ kolejnych zdolnych i zmotywowanych klientów. Oczywiście, największym problemem będzie przyjmowanie, analiza/weryfikacja i przechowywanie składanych dokumentów, ale na pewno da się wypracować system elektronicznej nostryfikacji bez obecności kandydata w Polsce. Może, np. stwórzmy listy „zaufanych” dyplomów i uczelni ze świata, jak jest w Wlk. Brytanii, nie podlegających pod każdorazową i jednostkową nostryfikację (dlaczego nie ufamy żadnym dyplomom spoza Unii? Jakie są podstawy naszej arogancji urzędniczej?).
.
Po czwarte, zwiększyć system kontroli osiągnięć studenta poprzez testy, egzaminy, itp., tak by nie tylko wymusić ciągłość nauki i pracy własnej studenta, ale również móc na bieżąco monitorować i oceniać jego postępy, włącznie z surowymi warunkami promocji na kolejny rok, tak by odsiewać najsłabszych lub liczących na łatwy dyplom.
.
Po piąte, postawić twarde wymogi w doborze kadry, zarówno minimum kadrowego jak i pozostałych wykładowców. Mam na myśli zarówno zdolności e-dydaktyczne jak i podpierające je umiejętności językowe. Nie chcielibyśmy by studenci odkryli, że prowadzący nie mówi (przykładowo) po angielsku, jego materiały przetłumaczył znajomy lektor a sam przedmiot został przypisany wykładowcy ponieważ ten miał niedobór pensowy a inni (lepsi?) mogli się wymigać.
.
Po szóste, budując programy wymierzone za granicę oraz dobierając do nich kompetentną kadrę pamiętajmy by ich zarobki były odpowiednie do wysiłku i efektów. Żaden dyrektor finansowanie zgodzi się na oferowanie studiów online dla międzynarodowych studentów z bardzo niskim czesnym (który potencjalny klient zaufa najtańszej ofercie od nieznanego dostawcy?), więc by zagwarantować najwyższy poziom obsługi należy odpowiednio wynagrodzić prowadzących. Gdy będzie im zależeć na zadowoleniu studentów, włożą w pracę dla programu o wiele więcej wysiłku (np. w jakość i nowoczesność materiałów) lub czasu (np. spędzając więcej czasu na komunikowaniu się ze studentami, bez względu na różnicę czasu oraz ponad zakontraktowane minimum).
.
Propozycja siódma wynika z poprzednich sześciu oraz niejako je integruje. Miotające kasą Ministerstwo, uwielbiające zcentralizowaną kontrolę oraz ogrom procedur i dokumentów mogłoby rozpisać konkurs na jedną, jedyną, najlepszą i wyjątkową platformę e-learningową, przeznaczoną właśnie do prowadzenia studiów 100% online poza granicami kraju. Wątek kontroli ministerialnej realizowany byłby przez odpowiednie narzędzia oraz dostęp na poziomie administratorów programów, obecność i poziom minimum kadrowego byłyby widoczne ze specjalnie stworzonych statystyk (wspartych opcją indywidualnej kontroli każdego prowadzącego, przedmiotów, systemów oceniania) zaś selekcja i późniejsze wysiłki studentów miałyby oddzielne narzędzia kontrolne na poziomie przedmiotów, semestrów, lat oraz całych programów. Nie mam na myśli ciągłego Panoptikonu urzędniczego (chociaż można się go spodziewać i należy się mu przeciwstawiać), ale stworzenie systemu budującego zaufanie Ministerstwa do polskich uczelni a te, w zamian, miałyby zgodę (odwzajemnione zaufanie) na prowadzenie zagranicznych programów online ratujących ich budżety obok międzynarodowych wysiłków rekrutacyjnych.
.
Praktycznie w każdej kwestii związanej ze szkolnictwem wyższym są na świecie lepsi od nas, więc dlaczego mamy nie korzystać z gotowych przykładów, owego akademickiego „best practice”, bez wdrożenia którego nie mamy szans na konkurowanie w coraz bardziej zintegrowanym globalnym rynku uniwersyteckim?

Leave a Reply

Your email address will not be published.