Szanse świeżego absolwenta?

Kolejny esej dla uczelnianego czasopisma studenckiego. Jako cynik, podobno miałem dobry/realny oglad na rzeczywistosc… hmmm
(C) MD 2008

.
Poproszony o tryśniecie odrobiną cynizmu na szpaltach uczelnianego miesięcznika, zadzwoniłem do kilku znajomych aby dowiedzieć się „co w trawie piszczy” w warszawskim świecie biznesu. Jak zwykle załapałem się na kolejne anegdoty o świeżutkich absolwentach domagających się (raczej) wysokich pensji, telefonu komórkowego i osobnego biura (a otrzymują 1500 brutto i bilet miesięczny). Zaraz potem przeszliśmy na inny temat: moi znajomi to ciekawa grupa z roczników 1971-1975, ludzie którzy doświadczyli zmiany ustrojowej od jej samego początku, i prawie wszyscy wykorzystali ta zmianę aby rozpocząć życie oparte na nauce, ciężkiej pracy, agresywnych karierach i dobrych pieniądzach i nie-głosowaniu na żadne partie … polityczne. Zaczęliśmy się zastanawiać na realnością „super-szybkiej kariery” wśród aktualnych absolwentów studiów wyższych.
.
Doszliśmy do następujących wniosków:
1. Młody karierowicz. Ukończył studia wyższe. Najprawdopodobniej ma tytuł Magistra, gdyż rzeczywistość ustrojowa nie toleruje Licencjata (kultura w Polsce postrzega Licencjata jak niedokończone studia). Być może mówi po angielsku, czasami nawet nieźle. Rzadziej zna drugi lub trzeci język obcy. Ukończył studia z zakresu zarządzania w jednej z kilkudziesięciu szkół w Polsce. Wpajano w niego wiedzę wprost z książek, większość zajęć prowadzili „profesorowie” którzy ta sama wiedze zdobyli z tych samych książek (oczywiście są chlubne wyjątki). Wychowany i wykształcony w kulturze kraju gdzie „kręcenie”, lewe biznesy, tolerowanie oszustw to normalka. Sukces zawodowy postrzegany jest wyłącznie przez pryzmat kasy: komórki, ciuchów, samochodu (wielu nie wie ze wypasiona fura na WW, WB czy PO to z reguły leasing i nie da się przez pryzmat jej księgowej „wartości” ocenić bogactwa „właściciela”).
2. System: duże firmy. Premiują „trybiki” a nie wielkich liderów. Nie zatrudniają geniuszy, gdyż ci mogą rozwalić cały system (każdy wielki wynalazek pociąga za sobą katastrofę w postaci „rewolucji”). Preferują cichych, ciężko pracujących, co zasypiają na klawiaturze, nie domagają się podwyżek (gdyż ich nie ma) i będą tolerować psychopatycznych szefów. Będą karmić jogurtami i wymagać interakcji z innymi pracownikami przez…sex hours ;p Wykształcenie nie musi mieć nic wspólnego z wykonywaną pracą (najlepszy przykład: polonista pracujący jako financial adviser).
3. System: instytucje rządowe. Jeszcze gorzej. Od 1985 ta sama Pani Joanna pracuje w tym samych miejscu i nie widzi powodu aby zmieniać podejście do życia, pracy, klientów, podwładnych. Rozwija się zawodowo: potrafi już klikać myszką i używa już dwóch palców do wpisywania informacji w komputer. Wiedza o nowych technikach zarządzania, HRM, IT, CRM i innych jest jej tak potrzebna jak dziurawy sufit w porze deszczowej. Awans się jej należy (nie musi na niego pracować bo po co? Przecież skończyła technikum gastronomiczne w 1971 roku).
3. System: biznesy rodzinne. Kręcą się dobrze, robią niezła kasę, na rożnych drzwiach to samo nazwisko. Na produkcji, czy w warsztatach, czy w toalecie lub „na papierosie” można się dowiedzieć którzy z tych co zajmują dobre stanowiska a nie maja tego samego nazwiska i tak są „związani” z rodzina: albo przez DNA („nature vs nurture” anyone??) albo przez „strategic mergers” z córkami/synami/wujkami/ciotkami, albo pochodzą z tej samej wioski, miejscowości, ulicy w dużej aglomeracji. Władza/kontrola, pod przykrywka „zaufania” do osób bliskich paruje z każdej ściany, pary drzwi lub kwitka od wypłaty.
.
Dodajmy teraz najważniejszą część tej „przygody” świeżego, jakże ambitnego absolwenta:
4. Starsza konkurencja. Maja 30, 32 może i 35 lat. Obracają się w biznesie od 1990 roku: zaczynali od noszenia walizeczek z produktami, wystawania na pierwszych bazarach, ściągania pierwszych „fur” i sprzętu AGD. Zarobiona kasę pakowali w inwestycje i w studia. Maja jeden lub dwa fakultety, studia podyplomowe z rożnych dziedzin, potrzeba biznesowa wymusiła na nich praktyczna naukę języków: znają biegle 3, 4 lub 5. Bywali w świecie, z racji wyjazdów biznesowych, wakacji w ciekawych miejscach. Znają się na dobrym winie i wiedza co zamówić w której restauracji, potrafią „utrudnić życie” nawet najlepszemu kelnerowi. Oczytani. Wiedzą, ze tablice rejestracyjne musza być zgrane z napisem na plastikowej otoczce (mniejsze prawdopodobieństwo leasingu) i ze Tuaregi lub Cayenne sprzedawały się dobrze 2 lata temu gdyż akurat długość ich bagażnika pozwalała na odliczenie od nich VATu, (stąd ludzie je kupowali a nie ze ich na nie stać).
.
Ta oto „starsza konkurencja” to największy problem świeżego ambitnego absolwenta: zajmują stanowiska w dużych firmach (pewnie zaczęli w nich robotę ledwo te weszły do Polski i rośli razem z nimi), albo są jedynymi zaufanymi (może i kumplami) szefa biznesu rodzinnego którzy nie należą do jego rodziny, albo znają Panią Joannę od lat i wiedzą jak z nią współpracować aby instytucja się rozwijała a Pani Joanna nie czuła się zagrożona.
30+latki dopiero wdarły się na wysokie stanowiska kierownicze i dopiero teraz zaczynają korzystać z ostatnich 10-15 lat ciężkiej orki.
30+ maja duże ambicje, duże potrzeby i duże możliwości. Lubią luksus (na skale polska), zwinnie wydają pieniądze, ale również oszczędzają na wczesne emerytury (mowa jest o zaprzestaniu pracy w wieku lat 40).
30+ długo nie oddadzą swoich stanowisk. Maja „proven track record”, widoczny w CV, w wynikach ich pracy oraz podczas konwersacji z nimi: they know their „stuff”, są zawodowcami.
Pod nimi rośnie masa ambitnych. Rośnie ciśnienie—ci młodsi ambitni, 24-28, tez chcą doświadczyć sukcesu. Ale 30+latki to twardzi ludzie, w większości „self-made” na styl amerykański. Przez 10-15 lat obserwowali rożnych młodszych (niby)ambitniejszych, (niby)lepszych jak przyjeżdżali do wielkiego miasta, dużej firmy, porywali się z motyką na słonce i szybko odpadali, znikali, całkowicie wypaleni, zniszczeni.
30+ są cierpliwi, ale i potrafią być agresywni, bezwzględni, kiedy sytuacja tego wymaga. Chcą i mogą się bronić, zawsze kontratakują.
.
Części z Was się uda, dołączycie do grona moich znajomych. Ale pokaźna grupa z Was doświadczy tej frustracji gdy przekonacie się, że jedyne awanse to poziome, ponieważ stanowiska powyżej są już od dawna zajęte i długo pozostaną (liczyć na rozwój firmy i tworzenie nowych stanowisk to liczenie gruszek na wierzbie). Cześć zniknie w świecie biznesu rodzinnego. Mała grupka odnajdzie się w instytucjach (strzeżcie się Pani Joanny!).
Innym ambitnym, pragnącym sukcesu, uznania, poszukującym dobrych pieniędzy zarobionych w uczciwy sposób pozostaje…nie, nie emigracja (tam jest jeszcze gorzej). Zacznijcie swój własny biznes. Ale entrepreneurship to Sztuka a nie Nauka, i tego w szkole was nie naucza…albo to „macie” albo nie.

Leave a Reply

Your email address will not be published.