Zauważyliście zaskakujące kariery ludzi niebytu, pojawiających sie znienacka, bez żadnego powodu, by odnieść potem spektakularny sukces, nie wiadomo dlaczego?
.
Ostatnie dwa fenomeny wakacyjnej RP to panienka ze stadionu z pompą w ustach i dansiorka-super-max, czyli ruchliwa córka wagi słusznej. W obu przypadkach mamy do czynienia z osobami nie mającymi nam do zaoferowania nic ciekawego, pozytywnego, konstruktywnego, niemniej wpychają się nam przed oczy przy każdej okazji. Cud napompowanej nie jest cudem – ona już od jakiegoś czasu kręciła się koło pseudo-elit, więc pewnie ktoś jej załatwił by kamerzysta ją „ujął”. Przecież jej późniejsza „kariera” jest tak szybka, że musiała być ustawiona. Ta druga ma, jak cały swój klan, parcie na szkło za wszelką cenę – teraz jak już wleźli na kanały TV to nikt ich nie zepchnie (dosłownie i w przenośni).
.
Jak zostać popularną gębą w szklanym oku i bulwarówkach?
.
Można się z kimś hajtnąć, pod warunkiem, że ów ktoś jest już znany – aktorzyna z kiepskiego serialu, kiepski aktorzyna, starzejący się aktor, dziennikarz, polityk. Szeroki wybór, dla każdego jest jakaś „ofiara” po plecach której można się wspiąć na wyżyny bywania. Można się przespać z kimś, puścić kogoś w trąbę, być puszczonym lub puszczoną. Można być członkiem rodziny – córką co ma bloga, synem co dorabia u przewalacza, szwagrem co robi w PSL, żoną co dorabia w ARR, itp. Można też znać się na czymś innym ale by podreperować swój image lub zwiększyć dochody zacząć się udzielać w tematach całkowicie nam obcych, niemniej aktualnie ważnych. Można również być tą laleczką od jednorożca, co przegrywała z owym pluszakiem na punkty IQ… Albo być całkowitym debilem, którego zachowanie aż się prosi o upublicznienie – ciołki z Jersey, baru czy ci co mają większego brata i nie rozumieją jak działają kamery ;p
.
Co się robi, jak się już zaistnieje?
.
Wymóg podstawowy – wejście na pułap celebrycki wymaga ciągłego wysiłku by niego nie spaść. Oznacza to bywanie wszędzie i nigdzie (o mężu królowej brytyjskiej był kiedyś dowcip, że „pojawi się nawet na otwarciu… koperty”), jedząc, pijąc, uśmiechając się (czyli jak bezdomni w barach szybkiej obsługi), stojąc kolo osób ważnych, znanych, bogatych. Taka asymilacja cech elity poprzez dotyk… Należy pamiętać o dywanach, z reguły czerwonych, wypinaniu części ciała, robieniu uśmiechu tak szerokiego, że widać dziurawe ósemki a dentystów łapie nerwica, oraz „kupowaniu” ciuchów na jeden wieczór by potem oddać je z nienaruszonymi metkami udając, że „te plamy już tu były”.
.
Pisząc wcześniej, że należy dbać o to by nie zniknąć, nie miałem do końca racji – część fenomenu celebrytów to różnego rodzaju comebacki. Hania piła, ale już nie pije (teraz ćpa). Zdzisiek ważył tonę, a teraz schudł do 930kg – poznajcie jego dietę (sekret: zjadł lodówkę i nie miał gdzie trzymać więcej żarcia). Mąż dziennikarki Kunegundy orał nią pole. Inna baba, po śmierci w kartonach, ma teraz skup makulatury – poznajcie jej sekrety jako biznesłumen. Krzysztofa rzuciła Agnieszka, Tamara, Kasia, Asia, Zosia, Pisia, Misia, Zusia, Ciuzia, ale on się nie poddał i mieszka teraz w zoo na wybiegu z szympansami – poznaj sekret jego szczęścia. Aktorka Bożydara była piękną kobietą w udanym związku ale już nie jest – ani piękna ani w związku – wypełnij ankietę, co spowodowało co? (przy okazji, mój Word pomógł mi poprawnie przespellowac imię Bożydara – ono ISTNIEJE?????????)
.
Co ma z tego celebryta?
.
Część to na pewno psychole z parciem na szkło i papier – ludziki nie kochani przez nikogo, co poprawiają swoje psychiczne skrzywienie byciem w domenie publicznej: nie jestem brzydka skoro papier w gazecie przyjął moje zdjęcie, nie jestem gruby skoro mieszczę się na rozkładówce, nie jestem debilem skoro mnie cytują. Czyli – taniej w bulwarkach leczyć schizy niż leżeć na kozetce.
.
Część ma z tego kasę – sprzedają swoje śluby, zdjęcia, przemyślenia, umawiają się na ustawione kłótnie lub wypinanie tyłka lub upuszczanie dziecka na asfalt, budują „brandy” z liniami produktów na które skusi się ta czy inna solara z dresem lub polska housewife ze wsi długiej na 4 domy (ale dopiero jak zdejmie pług z pleców).
.
Są też tacy, co lubią się ocierać o inny świat – takie współczesne groupies, co nie mają pomysłu na życie bo im IQ nie starcza na rozpracowanie papieru toaletowego w rolce albo, wprost przeciwnie, widzą to jako świetny sposób na życie, by nic nie robić a żyć jak Pan/Pani, jeść za darmo na wyżerkach, dostawać gratisy, pozować w cool ciuchach.
.
Co mamy z tego my, ofiary papki bulwarowej?
.
Pominę tych ułomnych żyjących życiem swoich idoli znikąd – nie oceniam czytających bulwarówki, szukających desperacko najnowszych niusów o majtkach Zuzi, romansie Krysi, rozwodzie Artura czy romansie Tomasino z ze swoim ochroniarzem/masażystą/kucharzem/kierowcą. Śmieszą mnie ci, co uważnie słuchają porad odnośnie mody od ludzi co noszą meloniki na plecach albo robią suknie z toreb od Tesco. Najbardziej zabawni są ci, co uważnie uczą się jak zrobić z abażuru i celofanu suknię prawie-prawie-jak-Chanel, od baby co ma setki milionów bo swoim (kiedyś)sexy tyłkiem uwiodła miliardera, a teraz chce by dizajnerką bo to jest u niej w wiejskim fitnessklubie „wery faszionabl”.
.
Osobiście uważam, że społeczeństwo ma duży PROBLEM – te pojawiające się znikąd „salonowe (lub prasowe) bywalce” gadające o wszystkim do każdego kto słucha lub nie, po jakimś czasie włażą nam za skórę. Jak każda choroba weneryczna, celebryci pojawiają się i panoszą się tak, że trudno jest ich wyeliminować. Żadna penicylina w postaci „kim ty jesteś człowieku” lub „co ty wiesz” nie działa, ponieważ celebryci to odporne stwory, żyjące w swoim osobliwym świecie, zarażający nas ową toksyczną nierzeczywistością.
.
Najstraszniejsze jest to, że po jakimś czasie Polacy traktują owe przybłędy jak autorytety od wszystkiego, zaś dziennikarze i redaktorzy wmuszają w nas przemyślenia owych idiotów przy każdej okazji. Gwidetta, kochanka kucharza bez włosów i rąk znanego z gotowania (mieszania?) ustami, rozjechała jego różowym Ferrari psa znanego polityka, po czym rzuciła się na interweniujących ludzi z gazem pieprzowym. Rok później, już się wypowiada w sprawach mody, za 2 doradza jak urządzić mieszkanie, po 3 latach ma swój program w TV Rzeżączka, by po 5 latach dyskutować o ustawach w sejmie w TV Brunch lub komentować najnowszą wojnę w Zatoce (Perskiej? To od gatunku kota? Gdzie takiego mogę kupić?).
.
Nikt im tego nie pamięta. Nikt nie wyśmiewa tych przybłęd. Nikt nie punktuje ich debilizmu, prostoty intelektualnej, odwracania nam uwagi od rzeczy ważnych i prawdziwych oraz panoszenia się ze swoimi debilnymi poglądami, pomysłami, receptami. Dziennikarze, redaktorzy, członkowie innych (prawdziwych?) elit, traktują ich poważnie, rozmawiają z nimi, słuchają, goszczą, stołują.
.
Coś tu nie gra…
Eh, gdyby Bareja dzisiaj żył to by nie uwierzył…
Category: O Polsce
Ciekawy ten nasz kraj, pełen niespodzianek, dziwnych ludzi i dziwniejszych pomysłów.
Ekstremalne reklamowanie miasta
Czy kojarzy ktoś fajne, kreatywne i do-zapamiętania reklamy-nie-reklamy polskich miast?
Pytam, ponieważ widzę takie przedsięwzięcia wszędzie na świecie:
– zrobiłem sobie maraton filmików samochodowych, typu motokiller.pl, i nieustająco trafiałem na pięknie zmontowane kompilacje rajdów po miastach na zamkniętych (przez władzę) ulicach.
– pamięta ktoś „28 days later”? Bohater budzi się w pustym szpitalu i wychodzi, ciągnąc kabel od kroplówki, na ulice opustoszałego Londynu, nie wiedząc, że cala Anglia padła ofiarą zombi. Było to wtedy rekordowe ujęcia, analizowane przez speców od filmu na całym świecie, zrobione przy współpracy władz Londynu oraz wykorzystując najdłuższy dzień w roku (kilkadziesiąt ekip kręciło ujęcia „pustego” Londynu o 4:13 rano, gdy ledwo wzeszło słońce, a 99.9% londyńczyków jeszcze spała).
– zawsze robiło na mnie wrażenie świadomość medialna NYC, ukochanego miasta wielu filmowców, utrzymującego od lat specjalne biuro „współpracy z filmowcami”: Office of Film, Theatre & Broadcasting
Jak to jest u nas, w smutnej i niekreatywnej Polsce? Czy mamy miasta posiadające działy marketingu, w których pracują utalentowani wizjonerzy? Nie pytam o jednostki, w których zatrudnione są pocioty i kumple królika, wydający samorządowe pieniądze. Chciałbym zobaczyć te wyjątkowe, zdolne wypracować unikalny Brand, i to nie tylko w pojęciu masowym ale i niszowym.
Czy jest miasto, w którym, dzięki woli prezydenta i samorządu można:
– zorganizować nocne rajdy samochodowe i motocyklowe po zamkniętych ulicach i dobrze je sfilmować?
– wykorzystać puste lotniska lub tereny post-industrialne do zawodów motocrossowych i je dobrze sfilmować?
– dać wolna rękę jamakazi (biegaczom freestyle) by swoim szaleństwem pokazali piękno i architekturę budowlaną;
– wypuścić ludzi od MTB by jeździli po stadionach, schodach, budynkach;
Dzisiejsze pokolenie to nie masówka dostępna po jednej masowej i przeciętnej kampanii reklamowej ale dziesiątki dobrze stargetowanych podgrup. Kilkadziesiąt mniejszych kampanii, opartych o pasje członków subkultur, może pozytywnie wpłynąć na światowe postrzeganie danego miasta.
Czy nie ma marketingowców zdolnych:
– spenetrować lokalne (swoje) subkultury i ich niszowe hobby;
– rozpracować podobne nisze na świecie;
– wypracować kampanie dojścia do owych subkultur;
– oraz wypracować strategię „miasta X, nietypowego, ciekawego, gdzie ciągle się coś dzieje”
Na koniec: krew mnie zalewa, że tylko „ojciec Mateusz” i jego Sandomierz, są polskimi przykładami „film + klimat + przygoda + lokalizacja = pożądane miasto”
GMO – genetyczne monopolistyczne okazje
Objawił nam sie niedawno demon ACTA, o którym większość obywateli myśli, że dotyczy wyłącznie pirackiej muzyki i filmów. W tle ACTA siedzi większy sekret: ta ustawa będzie bronić praw „autorskich” dotyczących wszystkiego: od torebek Gucci aż po patenty na produkty medyczne i … rolnicze.
GMO to nie tylko genetycznie modyfikowane rośliny, które (podobno) są lepsze, silniejsze i większe. To również ogrom praw patentowych firm które tworzą te frankenstein-rośliny, niszczące rolników próbujących siać tradycyjne nasiona, pozywające do sądów tych, którzy próbują ominąć monopole korporacyjne. GMO to nasiona jednorazowe, nie pozwalające rolnikowi na przechowywanie nasion, odbierające mu decyzyjność i wolność biznesową – co roku musi kupować nowe za żywą gotówkę (wraz ze wspierającymi je chemikaliami).
Wpuszczenie GMO to otwarcie Polski dla kolejnych hamerykanskich korporacji, dbających wyłącznie o zysk, wykończenie polskich dostawców, umoczenie rolników w międzynarodowe monopole. Skoro żywność GMO-free (ekologiczna) ma coraz większe wzięcie (nie tylko u nas, ale możemy eksportować nasz produkty za granicę), to po diabla zatruwać to wszystko mutantami „made in USA”?
Zgadzam się tez z uwaga o tym, ze wykorzystanie GMO doprowadzi do niebezpiecznego zubożenia naszych zasobów materiału DNA – jak wszyscy będą siali te same rośliny, to byle pierwsza zmutowana choroba (albo pasożyt zrobiony w jakimś laboratorium) nasion wykończy nam całe rolnictwo. Takiej choroby nie ma, na razie, ale tak samo nie było BSE (mad cow disease) ani Bird Flu – a jak się pojawiły to ten sam zbawienny przemysł chemiczno-rolniczo-farmaceutyczny okazał się niezdolny nam pomóc. Zaraza atakująca GMO na pewno się pojawi, i (wg. mnie) wyjdzie z Chin.
Poza tym, skoro w unii i tak jest nadprodukcja żywności, to po co nam jej więcej?
Dlaczego hamerykancy, skoro mają taki boski produkt, nie udostępnią go w Afryce, borykającej się z wiecznym problemem niedożywienia? Ponieważ w Afryce nie ma rolników zdolnych zapłacić za te „cuda rolnicze”, a hamerykanie nie robią nic dla idei. GMO w Polsce to wypływ gotówki z naszego kraju, z kieszeni konsumentów i rolników do korporacji USA. A kasy u nas coraz mniej…
Swoją drogą: gdzie jest: Pawlak i jest PSLowcy w tym temacie? Dorabia gdzieś na lepszą emeryturę?
Dobrze by było by nasi politycy zdefiniowali interes narodowy Polski w tym temacie i przeforsowali takie przepisy i wprowadzili normy, które pozwolą Polsce rozwijać się zgodnie z własnymi potrzebami i strategiczną analizą przyszłości rolnictwa i ludzkości. Trzeba skonczyć prostytuowanie naszego kraju interesom byle korporacji.
Tylko, kto w Sejmowym grajdołku ma tego dokonać, skoro wszyscy zajęci są trzepaniem kasy i ustawianiem rodzin. Jedyni zdolni to lobbysci, ale ich zadaniem jest właśnie owe sprzedanie naszego kraju obcym.
Polecam “Food.Inc”.
Hamerykanie juz kombinują jak obejść nasz rodzimy opór. Dobre jest Seeds of Deception oraz World according to Monsanto.
Ograniczenie maksymalnej wysokości spadku
Po kolejnym obejrzeniu Paris Hilton lub innego dziecka miliarderów robiącego z siebie idiotę i przewalającego ogromne ilości pieniędzy na absolutne pierdoły, utwierdziłem sie w przekonaniu, że zaporowy podatek spadkowy to jedyny sposób na drastyczne ograniczenie niezasłużonego bogactwa. Rozumiem, że rodzice chcą przekazać dzieciom wszystko, niezależnie od istnienia (lub nie) korelacji pomiędzy inteligencją/talentem dziecka a ilością przekazywanej kasy. „Po to pracuje i wypruwam żyły by dać dziecku wszystko,” to normalna śpiewka. Niestety, wg. mnie ma ona inne znaczenia gdy przekazujemy dom, samochód i kasę na ślub a trochę inne znaczenie gdy dzieciak dziedziczy korporacje lub kilka firm oraz kilka, kilkanaście, kilkaset milionów…
.
Nie chodzi o „prawo” do dawania komu się chce dowolnych rzeczy (chociaż i TO prawo jest ograniczone przepisami podatkowymi, penalizującymi zbyt duże przekazy – w Polsce to chyba 6000PLN rocznie). Bardziej interesuje mnie koncepcja równości społecznej: dlaczego jedni mają dostawać ogromne zasoby gdy nic nie zrobili by je wyprodukować/pomnożyć? Na zajęciach mówiliśmy (w chamskich słowach) o „dziedziczeniu przez najszybszy plemnik”, bo przecież dzieci nie mają innego uzasadnienia prawa do dziedziczenia.
.
Dziedziczenie fortun chwieje systemem premiującym osiągnięcia (merytokracją), ponieważ na najwyższych poziomach społeczeństwa są dziedzice (w którymś pokoleniu), z których wielu nie zrobiło i nie robi nic produktywnego, za to kontrolują i uniemożliwiają uwolnienie ogromnych zasobów ekonomicznych (finansów, firm, form produkcji). Bourdieu się kłania i jego teoria „elite reproduction” – nasi „liderzy” maja dosyć zasobów i kontaktów by wiecznie rządzić nami i być NAD nami, zapewniając swoim dzieciom i dzieciom podobnych krezusów pozostanie na „boskim poziomie”, podczas gdy zwykli (ale bardzo przedsiębiorczy) ludzie muszą się zmagać z codziennymi problemami. Jakoś tak nie fair.
.
Oczywiście zdarzają się bogacze, zdający sobie sprawę z ulotności ich bogactwa oraz tego jak dużo problemów, biedy, cierpień jest na świecie – Gates ze swoja fundacją to dobry przykład. Niemniej, ogromna większość multimilionerów przekaże całość swojej kasy dzieciom. I stąd koncepcja maksymalnego podatku spadkowego, rzędu 95% dla najbogatszych. Można nawet zaproponować prostsze rozwiązanie: maksymalnie po 10 milionów Euro na łeb.
.
Wysokie opodatkowanie doprowadzi do recyrkulacji zasobów, zarówno gotówki, akcji, praw własności firm nie notowanych na giełdzie, jak również uwolni ogromne zasoby sztuki skrzętnie skrywane przed światem. Mielibyśmy wtedy sytuację, w której najbogatsi byliby prawdziwymi „self-made men” a nie dziedzicami „robber barons” (19 wiek w USA i współcześni hamerykanscy prawicowi milionerzy) lub innych przekrętów (postkomunizm w Europie Sr-Wsch i nasi “miliarderzy” co jeszcze nie są w areszcie).
.
A, że dzieciaki dostałyby po 10 baniek to mało? Eeee tam.
Za 10 milionów można mieć najfajniejszą brykę, dobry dom, bawić się do śmierci (z przepicia? Zaćpać?). Alternatywnie można wydawać oszczędnie i żyć całe życie bez pracy lub świadomie zainwestować i zbudować kolejne imperium. Ale tym razem zasłużyć na wszystko ponad (odziedziczone) 10 baniek.
.
Uczciwiej?
Inaczej nie rozbijemy systematycznej koncentracji kapitału i zasobów, normalnie mało widocznych ponieważ mają charakter wielopokoleniowy (a póki co, wydaje się, że i również nie są do zatrzymania).
Czekacie na sobotę?
“Czekając na sobotę” HBO to smutny film, ale dla mnie ma w sobie przebłysk optymizmu
Po raz kolejny obejrzałem dokument HBO. Jakoś tak mam, że na przemian śmieję się z debilizmu bohaterów, ale za kolejnym oglądnięciem dostaję doła, że w kraju taki syf. Niedawno miałem nieprzyjemność zrobić maraton „Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym” gdzie pokazano (cirka 2003) losy „modelek i fotomodelek” rekrutowanych przez debilnych właścicieli głupawych foremek, którzy zaraz potem wystawiali owe młodociane Naomi Campbell na lokalne dyskoteki lub do podrzędnych lokali podczas obiadków biznesowych by paradowały półnago lub wałczyły w kisielu (ajk zapewne robi to Naomi od lat). Owe gwiazdy waliły drzwiami i oknami, licząc na wyrwanie ich z niedoli pod-częstochowskiej czy daleko-pod-warszawskiej.
.
W „sobocie” jest gorzej, bo nie widziałem wyłącznie kolekcji nieuków, debili czy tumanów przywalonych jabolem. Rodzina od zbierania butelek była poczciwa, a blond synek nauczycielki przyprawił mnie o depresję gdy go słuchałem. Nie przez to o czym mówił, ale JAK mówił. Widziałem w nim głębię, zmarnowany intelekt (a to dla mnie największy grzech na świecie), ten rzadki zasób za jakim uganiają się wielkie korporacje. Tutaj, gnił w malej wsi, świadomy ledwo-ledwo swego zaprzepaszczonego życia, wegetujący w środowisku które reaguje wyłącznie na najbardziej podstawowe bodźce (straszna jest opowieść o tym ja „poczuł ból w środku”).
Niemniej, zarówno syn jak i rodzina od butelek dali mi nadzieje. Jeżeli oni, żyjący „życiem” które trudno nazwać czymkolwiek więcej niż degeneracyjna wegetacja, jakoś dają sobie radę, to może i jest nadzieja dla całego naszego upadłego narodu? Ta rodzina to dla mnie ogrom smutku ale i promyk optymizmu. Ojciec po wypadku za który dostaje 600PLN renty, mama sprzątająca po dyskotece i 11 dzieci, z których większość nadal mieszka z rodzicami. I jakoś żyją (w sumie naliczyłem 900PLN miesięcznie na jakieś 9-10 osób). Fakt, jak sami przyznają, nie zawsze jest dobrze, ale siekiery nie latają a blizn nie widać…
.
Ważne są dla mnie trzy wnioski.
Pierwszy: w trudnych sytuacjach ludzie izolują się emocjonalnie by nie zwariować/wybuchnąć. Prawie wszyscy w programie mówią przez zaciśnięte szczeki lub opisują jak nie dopuszczają do siebie wielu wyższych uczuć. To znaczy, ze albo stworzyliśmy pokolenia (nie jedno) bezemocjonalnych klonów, lub (bardziej prawdopodobne), na polskiej wsi, pod powierzchnia, gotuje się ogrom uczuć, potężnych emocji, których wybuch może… być ciekawy.
Drugi: nie wszystko stracone, wystarczy zmienić kierunek dewolucji tego państewka, uniemożliwić aktualnym głupawym politykierom niszczenie systemu. Już niedługo zabraknie im kłamstw a ideologicznie nie maja pomysłów na inne rozwiązania niż dziki kapitalizm który doprowadził 90% Polski i Polaków do stanu z tego programu.
Trzeci: należy przywrócić PGRy. Powrót instytucji zapewniającej dochody, dyscyplinę, prace i rutynę na polskiej prowincji zmieni jej rzeczywistość. Economic Psychology anyone (psychology of unemployment)? Nagle okaże się, ze dołożenie do odbudowy PGRow będzie tańsze niż zasiłki dla bezrobotnych oraz finansowe konsekwencje wiecznego bezrobocia, a i PGRy zapewnią dostawy ważnych dla kraju surowców (np. zbóż ekologicznych lub zamienników do ropy). Na lokalnej wsi pojawią się nowe pieniądze, nowy szef zagoni wszystkich do pracy, i nie tylko rolnicy znajdą pracę bo dookoła PGRu pojawi się otoczenie ekonomiczne (ślusarze, mechanicy, itd.).
.
Same dyskoteki pozostaną na wieki. Na równi z debilnymi serialami w TV, stronami internetowymi o ubiorze „gwiazd” i dominacji mediów przez rożnego rodzaju ewenementy, źle mówiące po polsku a zawdzięczające karierę jakiemuś wybrykowi (np. noszeniu mini-melonika na plecach albo obudzeniu się na pastwisku).
My sami, cieszmy się, gdyż żaden GPS nie doprowadzi nas do tych wiejskich mordowni — założę się o 100PLN, ze we wszystkich jest zakodowana wiadomość, gdyby ktoś wpisał nazwę lokalnej wiejskiej mordowni. Po wpisaniu nazwy lub coordinates, włącza się męski glos i pyta: „no chyba cię p……?”